Izabela Maciejewska

Nie pozwolić przemilczeć historii. 

Refleksja na temat happenigu Night Will Fall Izabeli Maciejewskiej.

13 czerwca 2015 roku. 

Ulicami Warszawy maszeruje piętnasta Parada Równości, w której – według organizatorów – udział bierze około 20 tysięcy uczestników, nie tylko z Polski. Festiwal radości i zabawy, odbywający się pod hasłem „Równe prawa – wspólna sprawa”, hasłem mocno podkreślającym zmagania społeczności LGBT z aktualnym, może nawet najbardziej palącym, problemem, jakim pozostaje wciąż nieuchwalona ustawa dotycząca związków partnerskich. Pomimo powagi haseł, na Paradzie dominuje klimat festynu, karnawału. To święto osób nieheteronormatywnych, podczas którego odważnie manifestowana jest wolność i swoboda, równość i otwartość – jak przystało na święto. Wszak nie od dziś badacze kultury twierdzą, że wyjątkowe, celebrowane wydarzenia to okres niezwykłości.

Na samym końcu tego długiego marszu podąża nieliczna grupka kobiet, przebrana w stroje, znacznie odstające od frywolności ubioru pozostałych uczestników. Stroje przywołujące na myśl obozowe pasiaki, z tą różnicą, że barwy pasów przedstawiają kolory tęczy. Ta grupka odważnie prezentuje baner, którego treść zdecydowanie odbiega od jowialnego ducha imprezy: „Pamiętamy o nieheteronormatywnych ofiarach nazizmu”.  Kontrowersyjne i niewygodne. Bo czy faktycznie pamiętamy?

Za akcją, której tytuł zapożyczony został z brytyjskiego filmu dokumentalnego Night Will Fall w reżyserii Andre Singera, stoi łódzka artystka multimedialna, Izabela Maciejewska. Zorganizowany przez nią happening to logiczna kontynuacja projektu, za który w 2014 roku zdobyła prestiżową nagrodę na londyńskim festiwalu Passion for Freedom, wspieranym przez tak znane osoby jak Madonna. Wtedy to Maciejewska zaprezentowała pracę, której nadała (wzbudzający oburzenie u prawicowych publicystów) tytuł – „Getto XXI”. Wyrażona tam troska o współczesną kondycję człowieka, o jego status społeczny w sytuacji braku tolerancji dla odmienności i równości, wywoływała emocje, poruszała widzów i zmuszała do refleksji. Odwołanie do Holocaustu to naturalnie jedna z części składowych pracy, lecz miało ono charakter pomostowy pomiędzy przeszłością a przyszłością, podobnie jak tęczowe pasy na ubiorze stanowiły jedynie pretekst do rozważań o ograniczaniu swobody; sugerowały, że w każdej epoce istnieją grupy, które można napiętnować i dyskryminować. To miejsce rotacyjne, zdawała  się mówić autorka.

Inaczej wygląda sprawa z happeningiem Night Will Fall. Tutaj artystka odrzuca uniwersalność przekazu na rzecz konkretnego działania - walczy w imieniu nieheteronormatywnych ofiar nazizmu o należne im miejsce w historii. Bo prawdę mówiąc, jest to historia niewygodna i przemilczana. I niewysłuchana – bo czy w dobie permanentnej karnawalizacji życia, „festynady”, poszukiwania „krainy wiecznej szczęśliwości”, mroczne wydarzenia sprzed 70 lat  potrafią zainteresować i wywołać reakcję sprzeciwu?

Dramat homoseksualistów po Drugiej Wojnie Światowej polegał na tym, że w przeciwieństwie do Żydów nie mogli oni o swoich cierpieniach opowiedzieć. Z obozów nie wyzwalano ich jako osoby prześladowane, lecz jako kryminalistów. Co więcej, niejednokrotnie utrzymano zasądzone przez nazistów wyroki i po zakończonym konflikcie homoseksualiści nadal tkwili w więzieniach. Zresztą jeszcze przed wybuchem wojny Niemcy wiele uczynili, by każdy przejaw interakcji pomiędzy mężczyznami – kobiece relacje nie znajdowały się w kręgu zainteresowań niemieckiej kryminalistyki – traktowano jako niestosowny, nieobyczajny i podpadający pod złowieszczy Paragraf 175. „Nienaturalna przyzwoitość” za którą groziła kara więzienia. A później obozu koncentracyjnego. 

Ponieważ, zdaniem nazistowskich doktorów i psychologów, homoseksualizm był uleczalny jedynie poprzez ciężką pracę, toteż nie wielu gejom udało się przeżyć inkarcerację. Co gorsza, „niepoprawnych” – czyli „nieuleczonych” – poddawano przymusowej kastracji, ewentualnie kierowano na eksperymenty medyczne, podczas których, na przykład wstrzykiwano do jąder hormony.  O tym, jakimi innymi torturami raczono homoseksualistów za czasów II Wojny Światowej opowiada brytyjsko-niemiecko-amerykański dokument „Paragraf 175”, w reżyserii Roba Epsteina i Jeffrey’a Friedmanna. Wyłania się z tego bardzo ponury, podwójny dramat – pierwszy dotyczy przeżyć obozowych, drugi – brak możliwości zrelacjonowania doświadczonego horroru, o nieistniejącej możliwości otrzymania rekompensaty za poniesione szkody i upokorzenia nie wspominając.

Izabela Maciejewska poprzez happening, którego pierwsza odsłona miała miejsce podczas Parady Równości, ale którego kontynuowanie artystka zapowiada, nie próbuje – jak niektórzy publicyści chcieliby to postrzegać – przewracać świata do góry nogami, uprawiając – a jakżeby inaczej – homoseksualną propagandę. Nie bezczeszczenie pamięci polskich ofiar nazizmu jest celem autorki happeningu. Trzeba wykazywać się wyjątkową krótkowzrocznością lub brakiem empatii, o wiedzy historycznej nie wspominając, by nie widzieć w tych działaniach szczerego humanizmu, motywowanego dążeniem do przywrócenia na należyte miejsce pamięci o tych, którzy na swoje „przepraszam!” musieli czekać do 1985 (wtedy Niemcy pokusiły się o taką skruchę). Finis coronat opus, rzekł Owidiusz, a za koniec akcji Night Will Fall posłużyć ma postawienie pomnika, upamiętniającego nieheteronormatywne ofiary nazizmu. Przedsięwzięcie ambitne i – z racji swej pionierskości w Polsce – jednocześnie bardzo odważne oraz ryzykowne.

Bo czy jest sens, jak pytają niektórzy, notorycznie i nieustannie odwoływać się do zamierzchłej przeszłości, do wojny, zamiast, jak radzą mędrcy ze Wschodu, żyć tu i teraz? I czy Parada Równości to adekwatne miejsce do tego rodzaju przedsięwzięć?

„Nie ma jutra bez wczoraj, nie ma jutra bez dziś”, śpiewał zespół Voo Voo, dodając: „pora zerknąć za siebie, by dowiedzieć się gdzie iść”. To stwierdzenie oddaje ducha filozofii wschodniej, podkreślającej, że stan świadomości jednostki teraz ewoluuje z wydarzeń minionych a jej przyszłość stanowi konsekwencję teraźniejszych zachowań. Historia nie istnieje – człowiek cały czas zanurzony pozostaje we współczesności.

Antropolog Anna Zadrożyńska w swojej książce „Targowisko różności” przywołuje tekst Rogera Caillosa, francuskiego intelektualisty, który z pewnym smutkiem skonstatował, że „Ludzie, którzy wojnę przeżyli stają się świadkami realności tego kataklizmu (…) A przecież następne pokolenia, dla których staje się ona tylko historią czy legendą, gotowe są uznać ją za epopeję, opowieść pełną cudownych, choć tragicznych zdarzeń. Stąd już tylko krok do mityzacji”. W myśl zasady – w niezwykłych czasach żyją niezwykłe osoby.

Izabela Maciejewska polemizuje z takim podejściem. To nie bohaterów umieszczano w obozach, lecz zwykłych obywateli, takich samych, jak Ci, którzy obok Ciebie maszerują podczas Parady. I jednocześnie staje się adwokatem tych, którzy do głosu dojść nie mogli i – z racji wieku – już nie dojdą. Historia lubi się powtarzać. Pamięć o tym, co minione może okazać się jedynym sposobem uniknięcia podobnych sytuacji w przyszłości. 

W działaniach Izabeli Maciejewskiej daje się zauważyć jeszcze jeden aspekt. To pytanie o rolę artysty we współczesnym świecie. Czy w dzisiejszych czasach, czasach instant, czasach nadprodukcji i miałkości, artysta pragnący nawiązać intelektualny dialog z odbiorcą może rezygnować w swych działaniach z estetyki pop? Jaką przestrzenią dysponuje artysta, chcący dotrzeć do jak największego grona odbiorcy? Co ważniejsze, Maciejewska zdaje się te pytania, dla ludzi sztuki będące kwintesencją ich artystycznych poczynań, kierować w swoją stronę: czy przy całym ulicznym festynie nie zatraca się sens i idea przyświecające autorowi? Jeszcze parę dekad temu okres zabawy w kulturze codzienności rozdzielony był od pozostałego porządku rocznego – wszystko miało swój czas i miejsce. W pewien sposób Maciejewska wykorzystując przestrzeń Parady Równości do przeprowadzenia swego happeningu obnażyła rozregulowanie proporcji tego „układu”. Zabawa trwa, kiedy nadejdzie czas refleksji?

Paradoksalnie jednak, w ulicznej scenerii – pełniącej rolę swoistego theatrum – rozgrywa się widowisko, którego każdy uczestnik zostaje pozostawiony, jak zauważa Piotr Kowalski w swojej pracy „Popkultura i humaniści”, własnemu odbiciu. Liczy się jedynie samozwrotność. Izabela Maciejewska wychodząc z banerem „Pamiętamy o nieheteronormatywnych ofiarach nazizmu” na ulicę w czasie trwania festiwalu środowisk LGBT przekreśla ten egoistyczny charakter ulicznego widowiska. Wyciąga rękę do pozostałych uczestników, zaprasza ich do dyskusji. Bo jeśli teraz, kiedy jest ku temu sposobność, my, nasze pokolenie, nie odrobi lekcji z historii i pozwoli na przemilczenie pewnych faktów, to – cytując motto dokumentu brytyjskiego, z którego Maciejewska zapożyczyła tytuł swojego happeningu – ciemności skryją ziemię. 

Krzysztof Olkusz

sztuka video / fotografia / instalacja / rzeźba

Copyright Izabela Maciejewska I Wszystkie prawa zastrzeżone

Zamieszone na stronie projekty stanowią utwory w rozumieniu przepisów ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych i podlegają ochronie przewidzianej w tej ustawie. Powielanie, przetwarzanie i dalsze rozpowszechnianie treści i materiałów zamieszczonych na stronie, w jakikolwiek sposób, w całości lub w części, bez wcześniejszej pisemnej zgody Autorki jest zabronione.